Między nami artystami

On gra, ona projektuje. Z nim miałam okazję stać na jednej scenie, z nią pracować przy sesjach dla WEDDING. Po dwunastu latach związku pewnego dnia po prostu postanowili wziąć ślub. Jeśli kiedyś zastanawialiście się, jak to robią artyści, koniecznie przeczytajcie historię pewnego szalonego wesela.

Marta Koszarek: Tańcowała igła z nitką… Jak zaczęliście tworzyć wspólne ściegi?
Karolina Twardowska: Ja znałam Michała z telewizji, więc wiedziałam, kim jest. Jest ode mnie trochę starszy…, ale tego może nie pisz (śmiech).
Michał Sęk: Dlaczego? Jestem dojrzałym mężczyzną!
Karolina: Zawsze chciałam go poznać. Pewnego dnia moje marzenie się spełniło. Na jakiejś imprezie w jednym z łódzkich klubów podszedł do mnie, zaczęliśmy rozmawiać i tak się zaczęło. Może ja już trochę zapomniałam, jak to było…
Michał: Ja to pamiętam jak dziś. Wiedziałem, że to jest ta kobieta. (w tle słychać Franka Sinatrę śpiewającego „My funny Valentine”, co wzbudza kolejną, wspólną salwę śmiechu)
Karolina: Naprawdę? A już pamiętam! Miałam siedemnaście lat i byłam tak zwaną depeszówą. Zbliżał się termin koncertu Depeche Mode w Warszawie, więc zapytałam,  czy nie będziesz przypadkiem wtedy jechał w tamtą stronę. Myślałam, że to świetny temat do rozmowy, niestety spotkałam się z odmowną odpowiedzią. Ale jednak wziął ode mnie numer telefonu. Po godzinie dostałam sms’a z pytaniem, czy dotarłam szczęśliwie do domu.

To wtedy już istniały sms’y?
Karolina: Istniały, istniały (śmiech). Pamiętam, że miałam taki śmieszny telefon, tak zwaną cegłę. Zaczęliśmy się spotykać najpierw jako przyjaciele. Chodziliśmy na wernisaże, wystawy, prowadziliśmy prawdziwie artystyczne życie. Michał pracował wtedy z Michałem Urbaniakiem nad muzyką do filmu „Eden” w studio na Piotrkowskiej. Chodziłam tam na wagary, żeby z dumą podpatrywać go przy pracy.
Michał: Tam też nagrałem mój pierwszy utwór dla Karoliny. Do dziś trochę się z niego śmiejemy, bo jest nieco kosmiczny. Ale nic dziwnego, to efekt mojego szalonego zauroczenia, które trwa do tej pory. Jakiś czas temu udało mi się skomponować bardziej dojrzały utwór i jest on teraz naszą piosenką przewodnią.

Porównujecie te dwa utwory?
Michał: Oczywiście. To świetnie obrazuje postęp naszego związku i uczucia.
Karolina: Ten pierwszy przekazywał emocje za pośrednictwem melodii, w drugim główną rolę grają słowa.
Michał: Wiesz, z tym drugim utworem wiąże się bardzo ciekawa sytuacja. W noc przed ślubem układałem prezentację zdjęć z ważnych momentów naszego życia. Ustawiłem ich kolejność i szukałem jakiegoś podkładu muzycznego i w końcu pomyślałem, że ten utwór będzie idealny! Wyobraź sobie, że podłożyłem go pod prezentację, i trudno w to uwierzyć, ale i muzyka i prezentacja okazały się być zgrane co do sekundy. Może to banalne, ale na chwilę przed tak ważnym wydarzeniem było to naprawdę wyjątkowo wzruszające.

 

Jesteście po prostu dla siebie uszyci na miarę! Swoją drogą świetny pomysł na weselną atrakcję.
Karolina: Takich ciekawych pomysłów mieliśmy bardzo dużo. Wśród gości było wielu artystów. Wielu z nich grało, śpiewało. W pewnym momencie Michał wskoczył na scenę i usiadł za perkusją, mimo iż perkusistą nie jest, koledzy pozwolili mu nawet zagrać solo. Co ciekawe, zamiast oczepin mieliśmy teatr improwizacji. To był świetny pomysł, jeśli szuka się alternatywy dla tradycyjnych zabaw.

Tematy były abstrakcyjne?
Karolina: Nie. Wszystko oscylowało wokół tematów weselnych. Było bardzo wesoło.

A mieliście zespół muzyczny? Musieli być pod dużą presją, kiedy dowiedzieli się, że będą grać dla czołówki polskiej sceny muzycznej?
Michał: Tak to prawda. W ogóle mieliśmy duży problem ze znalezieniem odpowiedniej grupy. Nikt nam nie pasował. Zdecydowaliśmy
się więc początkowo na DJ’a i wokalistkę. Ale, jak wszystko przy okazji naszego ślubu, sprawa nabrała tempa na tydzień przed. Nagle
okazało się, że świetny zespół jest dostępny, więc zdecydowaliśmy się w jednej sekundzie. Wszystko wyszło idealnie. Przygotowali nawet
specjalnie dla Karoli dwie piosenki Depeche Mode i to z nowej płyty. Muszę powiedzieć, że nawet ja jako muzyk byłem pod dużym wrażeniem. Nie spodziewałem się, że uda się nam znaleźć tak świetny zespół.

Wiele elementów wokół wesela miało związek z muzyką. Nawet zaproszenia.
Karolina: Tak, wymyśliliśmy sobie autorski pomysł. Chcieliśmy, żeby było to coś związanego z muzyką, a i ja chciałam się trochę artystycznie wyżyć. Najpierw chcieliśmy mieć zaproszenie nagrane na płycie przez profesjonalnego lektora radiowego. Potem jednak doszliśmy do wniosku, że jednak fajniej byłoby, gdybyśmy my dostali coś od gości. Dołączyliśmy więc do zaproszenia pustą płytę, a na niej napisaliśmy, że prosimy o jej zwrot w dniu ślubu z nagranymi życzeniami. Uznaliśmy, że obejrzymy to wszystko w któryś listopadowy wieczór, kiedy dopadnie nas szarówka i będziemy chcieli poprawić sobie humory. Wiem, że wasza decyzja o ślubie była bardzo spontaniczna, o ile można tak powiedzieć po dwunastu latach związku…
Michał: Przede wszystkim duże zmiany zaszły w naszym życiu. Niemałe znaczenie miała też wizyta mojego brata, który na co dzień mieszka wraz z żoną w Australii. Jest on ogromnie utalentowanym skrzypkiem i moim wielkim marzeniem było to, żeby zagrał na naszym ślubie. Szczególnie, że w porównaniu z rodziną Karoli moja rodzina jest dość nieliczna, więc było to dla mnie bardzo ważne. Kiedy dowiedzieliśmy się, że przyjeżdżają do Polski, pomyśleliśmy od razu, że może nadszedł odpowiedni moment. Jechaliśmy sobie samochodem, popatrzyliśmy na siebie i stwierdziliśmy „No, dobra!”. Przypomniałem sobie o pewnym magicznym miejscu położonym w totalnej głuszy, w którym kiedyś miałem okazję grać koncert. Zadzwoniliśmy tam i okazało się, że akurat w tym terminie, o którym myślimy, ktoś zrezygnował.

Czyli wszystko układało się jak w tetrisie.
Karolina: Tak, dokładnie. Mieliśmy poczucie, że wszystko nagle jest na swoim miejscu. Ja zawsze marzyłam o ślubie w takiej właśnie lokalizacji, ale nie sądziłam, że w tak cudownym miejscu uda nam się znaleźć termin na kilka miesięcy przed ceremonią. Kiedy okazało się, że mają wolny termin, nie zastanawialiśmy się długo. Pamiętam, że po tym, jak podpisaliśmy umowę, usiedliśmy na chwilę i nagle dotarło do nas „O Matko! Bierzemy ślub!”.
A co z ubiorem? Projektantka mody biorąca ślub – to zobowiązuje.
Karolina: Hmmm… Garnitur Michała odebraliśmy w czwartek przed sobotnim ślubem (śmiech), więc był to niezły spontan. Projekt sukienki był mój, ale nie chciałam jej szyć sama, istnieje bowiem taki przesąd, że nie powinno się szyć swojej ślubnej sukienki. Natomiast już po oczepinach chętnie przebrałam się w swoją sukienkę z frędzlami, która zresztą pojawiła się w waszej piknikowej sesji.
Tak à propos sesji zdjęciowych – zazwyczaj przy okazji ślubu organizuje się jedną, wy na tym nie poprzestaliście prawda?
Michał: Prawda, prawda. Mamy kilku zaprzyjaźnionych fotografów i kamerzystów, a i ja sam trochę pasjonuję się sprzętem fotograficznym. Oprócz aparatu podczas większości wydarzeń towarzyszyły nam też kamery, w tym kamery go pro. Chcemy mieć na pamiątkę krótki film w stylu teledyskowym, ale taki który oddaje wszystkie najważniejsze emocje. Ciekawym punktem była sesja na poprawinach – prezent od naszych zaprzyjaźnionych fotografów. Chcieliśmy nawiązać do kardu z obrazu „Ostatnia Wieczerza”. Wymyśliliśmy sobie Parę Młodą w centralnym punkcie wielkiego stołu i dziesięciu innych męskich towarzyszy. Postanowiliśmy rzucać się jedzeniem. Przywiozłem dla wszystkich retro garnitury, które można zniszczyć. Wyszło naprawdę świetnie. Narobiliśmy niezłego bałaganu. Co prawda musieliśmy zapłacić za pranie krzeseł, ale było warto!
Karolina: Mieliśmy rzucać się tylko ciastem, ale chyba zapomnieliśmy, jakie osobowości zaprosiliśmy do wspólnego zdjęcia. Wszyscy
tak podłapali temat, że nawet napoje, rekwizyty i naczynia poszły w ruch.

Wyjazd na Dominikanę też był spontaniczny?
Karolina: Totalnie! Mąż zrobił mi niezwykłą, poślubną niespodziankę. Od razu w poniedziałek wyruszyliśmy w podróż. Wiedziałam, że
gdzieś lecimy, ale Michał do końca utrzymywał wszystko w tajemnicy. Do tego stopnia, że żartował sobie ze mnie, mówiąc, że muszę
zabrać ciepłe rzeczy, buty do wspinaczki i kożuch. To było okrutne, bo nie ukrywam, że nie lubię zimy.
Michał: Chciałem ją w końcu zaskoczyć. To Karolina w naszym związku zawsze zajmowała się logistyką wyjazdową i imprezową.
Jest w tym wszystkim niesamowicie kreatywna. Pomyślałem, że nadszedł czas się odwdzięczyć. Na Dominikanę lecieliśmy z Frankfurtu, gdzie pojechaliśmy dzień wcześniej. Udało mi się do końca utrzymać język za zębami. Powiedziałem Karolinie, że Niemcy to cel naszej podróży, że przywiozłem ją na kurs perfekcyjnej pani domu.
Karolina: Dopiero w samolocie zobaczyłam na ekranie, że lecimy przez ocean.

Na zdjęciach z podróży widać, że to podróż poślubna. Wasze atrybuty zdradzają wszystko.
Michał: Tak cały czas jeszcze żyliśmy tym wydarzeniem. Wylecieliśmy bardzo szybko po imprezie. Właściwie to goście imprezowali jeszcze po naszym wylocie. Na Dominikanę zabraliśmy też kamerę go pro. Tak jak wspominałem, mam takie małe zamiłowanie do sprzętu fotograficznego, dlatego on wszędzie nam towarzyszy. Dzięki temu uwiecznialiśmy najbardziej szalone pomysły. Lecieliśmy paralotnią, śpiewaliśmy sto lat pod wodą – ja w fularze, Karola w welonie. Wzbudzaliśmy ogromne, bardzo pozytywne emocje. Ludzie nbgratulowali nam na każdym kroku.

Idealny miesiąc miodowy?
Karolina: Nawet nie wiesz jak idealny. Można powiedzieć, że jak ze snu. Otóż pierwszego dnia na Dominikanie obudziłam się i powiedziałam Michałowi o moim dziwnym śnie. Śniło mi się, że jeździłam po plaży wśród palm na szarym koniu, to było takie romantyczne. Następnego dnia pojechaliśmy gdzieś, najpierw nie wiedziałam gdzie. Podjechaliśmy pod stadninę. Okazało się, że Michał postanowił zrobić mi kolejną niespodziankę i spełnić moje sny.
Michał: Na Dominikanie towarzyszył mi wciąż świetny nastrój. Cały czas miałem ochotę zaskakiwać czymś Karolę. Spotkałem świetnego faceta, dla którego nie było rzeczy niemożliwych. Opowiedziałem mu, że moja żona miała taki romantyczny sen i zapytałem, czy widzi szansę na jego zrealizowanie. W odpowiedzi usłyszałem „No problem!”. Okazuje się, że wszystko jest możliwe, jeśli się tylko bardzo chce. Spełniliśmy tam wiele swoich marzeń. Karola zrobiła sobie warkoczyki, ja zrobiłem tam patent nurkowy. Będziemy mieć także z tego wyjazdu najpiękniejszą pamiątkę, jaką można sobie wyobrazić – czekamy na naszego syna.

Rozmawiała: Marta koszarek, Zdjęcia: Emilia Karpowicz, Nowożeńcy; Obraz na zaproszeniu: Toskania — Etruska para, Leszek Rózga