Z pamiętnika Panny Młodej: Czy powiedziałam „Yes to the dress”?


Najsłynniejszy salon sukien ślubnych na świecie oczami polskiej Panny Młodej.

Za dnia marketingowiec, popołudniami śluboholiczka. Bo prawda jest taka, że o ślubie marzyłam od zawsze. Nic więc dziwnego, że kiedy tylko powiedziałam „tak” i zostałam narzeczoną, prawie natychmiast zajęłam się organizacją swojego ślubu i wesela. A właściwie… dwóch ślubów i dwóch wesel. Nie, nie pomyliłam się. Wychodzę za stuprocentowego Greka i wspólnie podjęliśmy decyzję o podwójnych uroczystościach. Jakież było moje zdziwienie, kiedy od mojego wybranka usłyszałam: „A czy będziesz mieć także dwie suknie?”. No sami rozumiecie − przecież nie mogłam odmówić:) W ten oto sposób ziściło się marzenie wielu kobiet – będę mieć dwie suknie ślubne!!!

Dwie – ale jakie?

Jako wierna fanka programu „Say yes to the dress” (amerykańska wersja „Salonu sukien ślubnych”), jeszcze przed zakupem byłam świetnie przygotowana w temacie mody ślubnej. Tiule, koronki, falbanki, błyskotki, syrenki, suknie balowe, w kształcie litery A, z ramiączkami, bez ramiączek, gorsety, rękawki – nic nie stanowiło dla mnie tajemnicy. Oglądałam właściwie każdy odcinek „Say yes to the dress”, doskonale więc wiedziałam, które suknie chciałabym przymierzyć i która mogłaby być „moja”. Liczyłam się jednak z tym, że nie znajdę takich projektów w Polsce. Nie zrażając się jednak i dalej marząc o niemożliwym − ruszyłam na warszawski rynek mody ślubnej. Po setce przymierzonych sukien, zmianie zdania (tak, z jednej zrezygnowałam) i frustracji otoczenia udało mi się podjąć decyzję. Hm, niby OK, ale pozostał pewien niedosyt: Gdzie łzy wzruszenia? Gdzie szybsze bicie serca? A uczucie, że to właśnie „ta jedyna”, najwspanialsza, niepowtarzalna suknia? To chyba jednak musiał być wymysł telewizji i amerykańska reżyseria.

Niedługo po dokonaniu swoich ubraniowych wyborów, dowiedziałam się, że lecę na urlop do Nowego Jorku. Natychmiast w mojej głowie pojawiła się myśl o wizycie w słynnym Kleinfeldzie. Wybrałam wprawdzie już moją ślubną suknię, jednak co mi szkodzi!? Nie mam co prawda pieniędzy na nadprogramową suknię, wiem, że nic nie kupię, ale przecież − raz się żyje. Może to tam zaznam prawdziwego ślubnego „momentu”? I zaznałam − mnóstwa uczuć. Ale po kolei.

Pierwszym krokiem było umówienie się na wizytę do Kleinfelda. Ucieszyłam się na możliwość rezerwacji online. Jednak mój entuzjazm szybko zgasł, ponieważ nie mieszkając w Stanach, nie mogłam wypełnić wszystkich obowiązkowych pól. Sięgnęłam więc po telefon i bez problemu umówiłam się na wizytę. Co ciekawe, rejestrując się online, trzeba podać numer karty kredytowej. Salon pobiera opłatę w wysokości 150 $ w przypadku niepojawienia się na wizycie. Na szczęście nie dotyczyło to umawiania się przez telefon.

Czas szybko minął i 3 lutego, dokładnie o 9.30, stanęłam w drzwiach słynnego Kleinfelda. Szerokim uśmiechem zostałam powitana przez panią recepcjonistkę. Miałam poczucie, jakby wszyscy tam czekali na mnie cały ten czas. Oprócz mnie było też sporo innych pań, które też szukały swojej jedynej kreacji. Po dosłownie kilku minutach podeszły do mnie konsultantka Jacqueline i stażystka. Ta druga wydawała się onieśmielona całą sytuacją. Po klasycznym „Welcome to Kleinfeld!” przeszłyśmy do sali głównej, którą można oglądać w programie. Na żywo wszystko wygląda dokładnie tak samo jak w telewizji. W dniu mojej wizyty nie nagrywano wprawdzie odcinków programu, za to miała miejsce inna wyjątkowa sytuacja – trunk show Marka Zunina! Trunk show to okazja do spotkania z projektantem i przymierzenia modeli z jego najnowszej kolekcji. Mark przywitał nas serdecznie i zaoferował pomoc w wyborze sukni. Poznałam także dyrektor Dorothy, która urzeka dosłownie od pierwszego wejrzenia! Zaczęło się cudownie, co dobrze wróży na przyszłość…

Po serdecznych powitaniach udałyśmy się do pokoju nr 6, który na pewno nie służy do nagrań, bo poza nami nie zmieściłby się tam już nikt, nie wspominając o kamerze. Jacqueline wypytywała mnie o szczegóły przyjęcia − liczbę gości, miejsce uroczystości, motyw przewodni ślubu i wesela, ale także o budżet, jaki przewidziałam na suknię. Chciałam przymierzyć kreacje znane mi z programu, z pewną nieśmiałością zadeklarowałam więc kwotę 6−7 tysięcy dolarów. Pomimo moich obaw, suma ta nie wywołała najmniejszego zdziwienia. Usłyszałam, że każda suknia szyta jest indywidualnie. Na podstawie zebranych miar tworzony jest szkielet, na którym powstaje kreacja. Co ciekawe, również odbiera się ją na takim właśnie stelażu.

Następnie ja i moje konsultantki obeszłyśmy salon, aby wybrać suknie, które będę przymierzać. A ja byłam oszołomiona! Dziesiątki pięknych kreacji, kilogramy koronek, jeszcze więcej kilogramów kamieni Svarowskiego – po prostu RAJ! Trafiłyśmy również do sekcji PninyTornai, gdzie wisiały toalety za blisko 20 tysięcy dolarów. Były niesamowicie ekstrawaganckie. Niektóre nawet nie przypominały sukien ślubnych − zdecydowanie dla bardzo odważnych Panien Młodych, szczególnie tych, które nie obawiają się w dniu ślubu pokazać trochę więcej ciała niż wskazuje etykieta. Wzięłam jedną Pninę, jedną z bardziej konserwatywnych, a następnie udałam się do sekcji Marka Zunina.

Wiedziałam, że konsultantka, która mi towarzyszy, ma ogromne doświadczenie. I się nie pomyliłam. Jacqueline podeszła do wieszaka i wybrała suknię, o której marzyłam od dawna. Wiedziałam, że to jest właśnie „ta”. Zgarnęłyśmy jeszcze kilka innych i poszłam do przymierzalni. Tam jednak… czar prysł. Suknie, które miałam przymierzać, były bardzo brudne, zniszczone i dziurawe. Z wyjątkiem tej z nowej kolekcji. To normalne, że kiedy kilka osób przymierzy jakąś rzecz, nie jest ona już idealna. Jednak biorąc pod uwagę koszt blisko 30 tysięcy złotych – byłam mocno zdziwiona.

Kiedy zerknęłam na kreacje, które miałam przymierzyć, natychmiast wybrałam faworytkę i wiedziałam, że się nie pomyliłam. Leżała idealnie i była dokładnie tym, czego szukałam i czego w Polsce nie znalazłam. Jacqueline zaprosiła mnie do sali głównej, gdzie jedna z trzech specjalistek od welonów (tak, są tam takie) wybrała dla mnie ten idealny.

I nagle w mojej głowie zapaliła się czerwona lampka – przecież nie mogę wyjść z sukienką! Nie o to chodzi. Zaczęłam więc udawać niezdecydowaną i poprosiłam o przymierzenie innych, które może przebiją pierwszą. Druga była równie piękna. Miała całkowicie odmienny krój i kolor niż pierwsza. Absolutna perełka. Wszystko to mogło spowodować rozterki. Po kolejnych zachwytach wróciłam do pokoju, aby przymierzyć resztę zaproponowanych modeli. Koronkowa Pnina leżała idealnie Poziom jej zniszczenia jednak zepsuł cały efekt. Wkładając każdą kolejną, nawet jej nie dopinałyśmy do końca. Od razu było widać, że te projekty do mnie nie pasują. Pozostały więc najlepsze dwie. Ale którą wybrać? Być seksowną czy księżniczką?

Zaczęłam dość wyraźnie pokazywać swoje niezdecydowanie. Jacqueline poprosiła więc o konsultacje Marka. Projektant ocenił obydwie kreacje, a widząc mnie w tej ulubionej, stwierdził, że mogłabym w niej iść na jego pokazie, że właśnie ta stylizacja jest stworzona dla mnie. Atmosfera zaczynała się zagęszczać… Coraz intensywniej myślałam o tym, że czym prędzej muszę wyjść. To chyba był moment, kiedy przestało być miło. Kiedy konsultantka już wyczuwała, że decyzja prawdopodobnie nie zapadnie, zaczęło się nerwowe zamykanie drzwi i pozostawianie czasu do namysłu. W pewnym momencie musiałam jednak powiedzieć: stop. Wytłumaczyłam, że nie wyobrażałam sobie, że ta pierwsza to będzie „ta” oraz że tak naprawdę nie wiem, czego chcę. Z wyraźnym niezadowoleniem dostałam informację w postaci numerów sukien oraz 15-procentowego rabatu, jeśli wrócę następnego dnia z decyzją. No cóż – nie wróciłam 🙂

Po powrocie do Polski usłyszałam pytanie, czy nie boję się rozczarowania, skoro za oceanem znalazłam już „tę jedyną”. Czy przymierzając suknię, w której rzeczywiście pójdę do ślubu, nie poczuję żalu? Ale ja nie bałam się tego i jak się okazało − słusznie. Już po pierwszej przymiarce sukni na polski ślub wiedziałam, że dokonałam doskonałego wyboru – takiego, którego na pewno nie pożałuję. Mam nadzieję, że stylizacja na ślub grecki wywoła jeszcze mocniejsze bicie serca!

tekst i zdjęcia: Kamila Gołębiewska-Samaras

Prowadzi „Ślubne Bajki” na Facebooku, gdzie dzieli się inspiracjami i przemyśleniami z perspektywy podwójnej Panny Młodej.